Historia przerażonej programistki

ObrazekWitam wszystkich serdecznie. Jestem na Demostenesie już jakiś czas, ale głównie byłam tylko bierną obserwatorką. Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moją historią.

A więc, mam na imię Katarzyna (jest to najbardziej akceptowalna chyba dla mnie forma przedstawiania się, bo Kasia brzmi zbyt dziecinnie, a Kaśka brzmi jeszcze gorzej) mam 20, prawie 21 lat i obecnie jestem studentką na III roku informatyki stosowanej na AGH.

Jąkam się od kiedy pamiętam, ale nie zawsze chyba zdawałam sobie z tego sprawę. Będąc jeszcze w przedszkolu pamiętam sytuację kiedy mieliśmy wystawiać jakieś przedstawienie. Nie pamiętam dokładnie co to było za przedstawienie, ale pamiętam, że dostałam główną rolę jako chmurka, ale z niewiadomego dla mnie wtedy powodu, ta rola potem została oddana innej dziewczynce. Teraz mam świadomość, że to prawdopodobnie przez moje jąkanie, zostałam odsunięta od tego. Jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio żeby jeszcze w klasach 1-3 chodzić na kółko teatralne. W sumie do tych lat nie przypominam sobie sytuacji żebym odczuwała jakoś swoją wadę wymowy.

Problem zaczął się nasilać od 4 klasy wzwyż, jednak dopiero od gimnazjum zaczęłam to odczuwać jako poważny problem. W szkole podstawowej pamiętam, że chodziłam jeszcze do logopedy, ale po 6 klasie przestałam chodzić z tego powodu, że prosiłam mamę pod koniec wakacji aby mnie dalej zapisała, ale ona nigdy nie miała na to czasu, a sama znowu byłam zbyt nieśmiała żeby iść tam osobiście czy zadzwonić.

Gimnazjum było dla mnie straszne, głównie pierwszy rok. Na wstępie spotkałam się z szyderstwem w moją stronę i mojego jąkania. Absolutnie zawsze nienawidziłam tych pierwszych lekcji pt. „Przedstawcie się i powiedzcie coś o sobie”, myślę, że większość z Was to rozumie. Idzie wężyk, każdy po kolei przedstawia się i mówi skąd przyszedł, moja kolej coraz bliżej, rosnąca panika. W końcu nadeszła kolej na mnie, wstaje i blok, chyba nie trwał on jakoś długo, ale potem nastąpiło „Nnnnazywam się Ka-Kasia chodziłam do dwójki” i z ogromnym zażenowaniem usiadłam na miejsce. Potem na następny dzień było rozdanie legitymacji w sekretariacie, wywołanie każdego po nazwisku, doszło do mnie, zaczynam iść w stronę drzwi i za plecami słyszę szydercze „Ka-Kasia” i śmiechy. Po odebraniu tej legitymacji nie wytrzymałam i po prostu się rozpłakałam. Zauważyła to moja wychowawczyni, nie bardzo chciałam mówić o co chodzi, ale moja przyjaciółka opisała sytuacje i potem na godzinie wychowawczej, była pogadanka na mój temat i ci który się śmiali mnie przeprosili.

Mimo, że od tamtego zdarzenia nikt mnie raczej nie wyśmiał prosto w twarz, to jednak zdarzało mi się słyszeć różnego typu drwiny. Ale z czasem miałam wrażenie, że razem z moją klasą zrozumieliśmy się, nawet rozmawiałam normalnie z ludźmi, którzy się ze mnie wcześniej śmiali i wszystko raczej było dość sympatyczne. Od dłuższego czasu nie dochodziły do mnie żadne uwagi na mój temat więc myślałam, że stałam się pełnoprawnym członkiem klasy. Moje złudzenia rozwiał jednak fakt, kiedy podczas przygotowania do bierzmowania od znajomego z innej klasy usłyszałam anegdotę „słyszałem, że u was w klasie jest jakaś osobą, która pobiła rekord w mówieniu yyyy”. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy z tego, że mówi wtedy o mnie. Moja wada wymowy ewoluowała bardzo różnie, raz była mocniejsza, raz lżejsza, ale jednak jednym z największych moich problemów było i jest nadal mówienie „yyy” przed rozpoczęciem słowa. Kiedyś to było po prostu „yyyy” często bardzo długie, teraz jest to raczej hybryda, bo jest to jąkane „y-yy”.

Z tym „yy” było mi kiedyś łatwiej zacząć, ale z biegiem czasu pomagało to coraz mniej, a bardziej przechodziło w kolejny wzorzec jąkania. Doszło to do takiego etapu, że często nie jestem w stanie rozpocząć zdania bez jąkanego „yy”, często również jest ono również w połowie zdania kiedy idzie mi gorzej. Kolejny idiotyzm jaki sobie wypracowałam jest to mówienie „ten”, które oczywiście kiedyś mi pomagało. Bardzo często zdania przeze mnie wypowiadane wyglądają w ten sposób „y-y-y ten, yy-ten, poszłam wczoraj, ten do sklepu”. To ten jest raczej wypowiadane dość cicho, ale wiem, że jest słyszalne.

Co do mojego wzorca jąkania, to oczywiście szczękościsk, litery p,b,m,n są często dla mnie dramatyczne. Moje usta wykrzywiają się nienaturalnie próbując sobie jakoś poradzić, a czasem nawet, próbując się wysłowić jestem w stanie sobie przygryźć język dość mocno. Nie specjalnie, ale dlatego, że akurat był pod zębami kiedy zaczynał się blok.
Po gimnazjum przyszedł czas na liceum, nie chciałam iść łatwą drogą i iść za moimi znajomymi, upierałam się rękami i nogami, że idę do konkretnego liceum na profil mat-fiz. Mimo, że byłam od tego pomysłu odciągana milion razy, przez znajomych, rodziców i nawet nauczycieli, argumentami typu „chodź z nami”, „to liceum będzie dla ciebie za ciężkie, nie dasz rady”, to postawiłam na swoim.

Nauczona doświadczeniami z pierwszych dni gimnazjum byłam autentycznie przerażona. Tak bardzo, że kompletnie nie pamiętam (ani nie pamiętałam dzień po) pierwszego dnia szkoły, byłam tak przerażona, że mój mózg po prostu to wymazał. Więc nie jestem w stanie zbytnio powiedzieć coś o tym pierwszym dniu, ale w liceum pozytywnie się zaskoczyłam. Udało mi się znaleźć grupkę ludzi z którymi się dogadywałam. Dalej się jąkałam i bałam się każdej możliwej odpowiedzi ustnej, czy o zgrozo prezentacji.
Była jeszcze jedna sytuacja, kiedy byłam podobnie przerażona jak pierwszego dnia. Otóż na języku polskim mieliśmy odgrywać jakieś scenki. Zawsze, mimo że pozwalali nam korzystać z kartek ja uczyłam się tekstu na pamięć, żeby jak coś mieć wymówkę, że po prostu zapomniałam go (oczywiście wszyscy wtedy wiedzieli, że się jąkam). Nadeszła kolei mojej grupy, odegraliśmy, usiadłam do ławki i zdałam sobie sprawę, że pamiętam jedynie jeden krótki fragment tego występu. Byłam tam przerażona, że znowu mój mózg zareagował usuwając to wspomnienie. Mimo, że z tego co kojarzę nie szło mi źle.

Uczenie się wierszy na pamięć o dziwo szło mi całkiem nieźle (wypowiadanie ich). Na języku angielskim mieliśmy za zadanie przygotować prezentacje o kraju, który chcieliśmy odwiedzić. Prezentacja, początkowo wpadłam w panikę, ale potem pomyślałam, że jestem w stanie stworzyć prezentacje w formie typowo cyfrowej, razem z nagraniem swojego głosu. Także, gdy trwała lekcja gdzie po kolei ludzie prezentowali swoje dzieła, nauczycielka nie spodziewała się, że to wykonam i chciała już zakończyć, ale ja mimo strachu powiedziałam, że też bym chciała zaprezentować. Było to trochę krępujące, po prostu siedzieć i puścić filmik ze swoim głosem, ale wydaje mi się, że wykonałam to porządnie i wszyscy również tak stwierdzili i nawet zasłużyłam na brawa i 6 (kto wie ile w tym było litości, a ile faktycznie zasługi).

Wiele stresów przeżyłam w szkolę, ale to jak pewnie każdy jąkający się, więc nie muszę tego zbytnio tłumaczyć, historii jest mnóstwo. Matura ustna no cóż… Przygotowana ze swojej prezentacji byłam perfekcyjnie, mówiłam ją nagłos do wszystkich członków rodziny chyba z milion razy, ale gdy weszłam do sali nie umiałam wydusić z siebie słowa. Skończyło się na tym, że pokazałam im przygotowaną prezentacje, a na odpowiedzi na pytania udzielałam pisemnie, podobnie było z angielskim.

Po liceum stanęłam przed wyborem. Co dalej? Upierałam się już wtedy od roku, że chce studiować w Krakowie, gdyż bardzo nie lubiłam mojego miasta, chciałam się w sumie odciąć od przykrych wspomnień. Kolejny raz udało mi się postawić na swoim i zastanawiając się co faktycznie chciałabym studiować, doszłam do wniosku, że mimo, że byłam na mat-fizie, to jednak informatyka zawsze interesowała mnie najbardziej.
Większość osób pewnie myśli, że dla jąkały, informatyka to najłatwiejsze wyjście. Cóż, nie wiem jak jest na innych kierunkach, ale i tutaj okazji do ogromnego stresu nie brakuje. Począwszy od omówienia stopnia zaawansowania prac nad swoim projektem, przez odpowiedzi ustne z różnych przedmiotów i jakieś bzdurne prezentacje (z których wygłaszania zawsze udało mi się jakoś wymigać). Jedną z największych bolączek jest oczywiście język. Każda zmiana prowadzących jest stresem. Nawet teraz już na trzecim roku.

Po drugim roku, a więc w te wakacje załapałam się na staż do firmy programistycznej (tak lubię sobie dokładać stresów ;p ). Tam też oczywiście było różnie. Niech Was nie zmyli, że bycie programistą nie wymaga kontaktów z kimkolwiek. Niestety teraz w większości firmach pracuje się opierając na metodyce SCRUM, czyli co jakiś czas (u nas teraz 2 razy w tygodniu) razem z zespołem idziemy do sali i każdy mówi czym się teraz zajmuje i co zrobił.

Teraz obecnie, zostaje na dłużej w tej firmie i w tym zespole, ale już na 3/5 etatu aby móc to pogodzić ze studiami. Zmartwił mnie tylko głownie fakt, że od dzisiaj formalnie mamy mieć jakieś dwie osoby w zespole (a jutro dopiero idę do pracy, także jeszcze ich nie poznałam).
Mimo to, cieszę się, że się zdecydowałam na staż, bo mam wrażenie, że jakoś bardziej się oswoiłam ze swoim jąkaniem. Dużo mniej teraz strach sprawia, że coś odpuszczam, bo najzwyczajniej w świecie byłam zmuszona żeby załatwiać różne rzeczy.

Opisałam z grubsza swój życiorys, lepsze i gorsze radzenie sobie z życiem i jąkaniem, ale co z jakąś terapią? Próbowałam leczyć się sama, ale chyba przez brak efektów bardzo często rezygnowałam. Chodziłam niedawno do logopedy, ale ze względu na to, że moja logopedka zmieniła terminy na takie, że mój grafik kompletnie tam nie pasuje, to przestałam. Teraz staram się bardziej metodą małych kroczków, bo mam wrażenie, że przez to, że nagle postanawiałam sobie „godzinę dziennie ćwiczę mowę” , to szybko się wypalałam i zniechęcałam. Teraz najpierw stawiam na kwestie rozprawienia się z moim strachem.

Dziękuję za przeczytanie tej przydługiej i może średnio interesującej historii. Pozdrawiam wszystkich towarzyszy broni 🙂