Samopomocowi bohaterowie – Marty Jezer
Speak Easy (przyp. organizacja samopomocowa) już od ponad piętnastu lat organizowała swoje coroczne sympozja. Wziąłem udział w moim pierwszy w 1983, kiedy wciąż brałem udział w programie Schwartza (przyp. autor techniki swobodnego przepływu powietrza) i zanim zacząłem używać Maskera (przyp. urządzenie emitujące maskujący szum biały w celu redukcji jąkania). Czułem, że muszę zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda, aby nie stracić magicznej okazji do samodoskonalenia, ale wybierałem się tam z wielką ostrożnością. Zamiast potraktować to jako okazję do mówienia (i wypróbowania mojej techniki przepływu powietrza w bezpiecznym środowisku), martwiłem się tym, jak moja bardzo krucha płynność będzie wyglądać w zestawieniu z płynnością innych, i bałem się, że Speak Easy będzie jedną z tych wylewnych organizacji, gdzie ludzie ledwie się znający, mówią, jak bardzo się wzajemnie kochają. Sam wolę dobrze poznać kogoś, zanim zacznę się z nim przytulać. Nie kocham wszystkich – nawet nie przepadam za wszystkim – i nienawidzę być manipulowanym do wyrażania emocji, których nie czuję. Co więcej, byłem też zaniepokojony, że uczestnicy, będą osobami (tak jak ja), które nie odniosły sukcesu w terapii. Widziałem, że odpychałby mnie nastrój wywoływany przez użalanie i znęcanie się nad sobą. Ta obawa, która okazała się nieuzasadniona, oddawała izolację, która nadal odczuwałem (mimo że miałem przyjaciół w grupach w Bostonie i Montrealu) jako jąkała i przewlekłe uczucie obrzydzenia, które siedziało we mnie w stosunku do jąkania.
Moje pierwsze doświadczenie na sympozjum Speak Easy nie stłumiło całkowicie mojego sceptycyzmu, ale zafascynowało mnie. Porównywałem moje jąkanie z jąkaniem wszystkich innych, których miałem okazję słuchać i z przerażeniem odkryłem, że byłem jedną z najmniej płynnych osób na całym sympozjum. Wielu absolwentów programu Schwatza czy Hollins wydawało się funkcjonalnie płynnych. Co gorsze, nie widziałem podobnego podejścia u innych uczestników, ale to doświadczenie bycia osobą z ciężkim jąkanie wśród tak wielu robiących postępy, samo się we mnie obudziło. Jadłem obiad z trzema uczestnikami (obecnie są moimi przyjaciółmi), którzy byli stosunkowo płynni. Słuchanie ich pogawędki sprawiło, że zacząłem użalać się nad sobą. Postanowiłem nic nie mówić (a co za tym idzie, nie jąkać się).
Wydarzeniem ratującym sympozjum było przemówienie jednego człowieka o imieniu Ames, który jak zostałem poinformowany, był odnoszącym sukcesy radcą podatkowym i przewodniczącym grupy Speak Easy w Nowym Jorku. Ames wszedł na podium z przygotowaną mową składającą się z wielu stron. Zaczął odczytywanie, jąkając się na dosłownie każdym słowie, od czasu do czasu blokując się totalnie na wiele sekund. Odczułem radość pomieszaną z winą, że oto jest w końcu ktoś, kto mówi gorzej ode mnie. Jednak moja wesołość przerodziła się w zniecierpliwienie, kiedy zdałem sobie sprawę, że zamierza przeczytać każde słowo swojego przemówienia. Gdybym był nim, pomyślałem (na szczęście to nie byłem ja), pominąłbym całą środkową sekcję – wrzuciłbym kilka uwag wprowadzających i przeszedłbym od razu do zakończenia. „Panie i panowie,” powiedziałbym, „chciałbym zakończyć, dziękując wszystkim za wysłuchanie mnie”.
Jednak Ames nie zrezygnował. Ludzie na sali siedzieli ze wklejonym wzrokiem, nie wiercąc się, łapiąc każde wypowiadane przez niego słowo. Kiedy skończył, wszyscy bili brawo i ruszyli w jego kierunku, aby mu pogratulować. Oniemiałem. Cynik we mnie myślał, „oczywiście, że bijemy brawo: nareszcie skończył!” Jednak wiedziałem, że to był cios poniżej pasa. Czułem się jak ten nieświadomy pan Jones w starej piosence Boba Dylana. Tam miało miejsce coś ważnego, ale ja nie wiedziałem co. Dopiero gdy już dotarłem do domu i zacząłem o tym myśleć, zrozumiałem, że zamiast być obsesyjnie zaniepokojonym swoją płynnością (lub jej brakiem), jak ja byłem, inni po prostu zareagowali na jego odwagę. Ich komplementy nie były wyrazem pustej sentymentalności, ale głębokiego podziwu. Jeśli on był w stanie zdobyć się na odwagę i publicznie przemawiać, to także oni – i ja też.
Właśnie to wspomnienie przemowy Amesa zainspirowało mnie do wybrania się na drugie sympozjum. Tym razem nie byłem tym obcym. Ludzie z wcześniejszego roku pamiętali mnie i wydawali się szczerze uradowani, że wróciłem. Wciągnęli mnie w pogawędki. Zacząłem przestawać oceniać swoją mowę. Inni uczestnicy zaczęli pokazywać swoje prawdziwe osobowości. Byłem zdumiony zróżnicowanie w grupie, ale żaden z nich nie pasował do bezsilnego, żałosnego obrazu jąkały, który nadal był zakorzeniony w mojej świadomości. Zacząłem cieszyć się obecnością tam i byłem na prawie każdym sympozjum od tego momentu.
Po moim drugim sympozjum Bob Gathman, prezes Speak Easy, zapytał mnie, czy chcę wziąć udział w panelu dyskusyjnym w następnym roku. Nie mogłem powiedzieć „nie”. Byłem dumny, że otrzymałem taką propozycję, ale również przerażony na samą myśl. Teraz już nawet nie pamiętam, jaki był temat, ale byłem bardzo zdenerwowany przedstawianiem swojej prezentacji i bardzo się jąkałem. Po zakończeniu otrzymałem wiele komplementów. Mój cynizm „…ale przecież się jąkałem” zaczął ustępować bardziej łaskawej postawie, „przynajmniej to zrobiłem”. Te dwie strony mnie nadal walczą ze sobą, ale łaskawość wygrywa.
Od tego momentu brałem udział w panelu podczas niemal każdego kolejnego sympozjum. Moje zdenerwowanie powoli ustępowało wyczekiwaniu. Już nie jestem niespokojny na tygodnie przed wydarzeniem i moje dłonie już się nie pocą, gdy jestem zapowiadany. Jeśli już, to stres, jaki odczuwam, jest bardziej rezultatem podekscytowania, niż wyrazem obawy. Każdego roku jestem mniej bojaźliwy w stosunku do jąkania i odczuwam większą kontrolę nad moimi emocjami. Co więcej, nauczyłem się doceniać gratulacje jako zdobyte zasługi. Powiedziano mi – i wierzę w to – że mój przykład zainspirował innych do bycia bardziej otwartymi na swoje jąkanie i mówienia więcej w miejscach publicznych. Stałem się wzorem do naśladowania, tak samo, jak Ames Bleda był moim wzorem. To właśnie jest moc wzajemnej pomocy, idei leżącej u podstaw samopomocy.
Na początku dokładnie przygotowywałem swoje notatki; teraz lubię rozwinąć skrzydła na prezentacji. To może nie być najlepsza strategia dla płynności mojej mowy. Na przykład Ames jest obecnie niemal płynny, gdy odczytuje przygotowane notatki, ale jego jąkanie nasila się podczas mowy spontanicznej. Ja mam dokładnie odwrotnie. Czytanie z kartki stanowi dla mnie ograniczenie. Prawdopodobnie to wskazuje na moje niedociągnięcia, brak dyscypliny. Poza tym spontaniczna mowa jest dla mnie czymś naturalnym. Lubię porównywać siebie do riffującego muzyka jazzowego. Zazwyczaj wiem, co zamierzam powiedzieć i nigdy nie zastępuję słów w celu uniknięcia bloku. Ale lubię improwizować, bawić się słowami i szlifować pomysły. Jednak być może to nie jazz mnie inspiruje, ale nawyki pisarza. Lubię redagować podczas mówienia i w ten sposób zbliżam się do osiągnięcia emocjonalnej prawdy tego, co chcę powiedzieć. Wraz z praktyką uczę się monitować swoją mowę przez chwilowe oderwanie się od treści wypowiedzi w celu skupienia się na tym, jak mówię. Nie jest łatwo wykonać taki przeskok. Czasami koncentruję się nad mówieniem powoli i od czasu do czasu wrzucam celowe zająknięcia. Czasami jeszcze skupiam się na tym, jak prezentuję się jako mówca: Czy utrzymuję kontakt wzrokowy? Czy we właściwy sposób używam rąk? Czy pauzuję we właściwych miejscach? Czy jestem wystarczająco cierpliwy, aby dokładnie opisać okoliczności w celu zaskoczenia jakąś uwagą – lub nawet (i tu timing jest kluczowy) powiedzieć dowcip. My jąkający się wiemy tak mało o mówieniu w publicznych sytuacjach. Poświęcamy tak dużo energii na próby niejąkania się, że rzadko skupiamy się na pozytywnych rzeczach, które musimy robić, aby komunikować się efektywnie.
Źródło: http://www.casafuturatech.com/stuttering-a-life-bound-up-in-words